niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 12

        W sumie to nawet nie wiedział jak się czuje. Jakby umarł i jego dusza fruwała sobie gdzieś po świecie. Tak, to chyba dobre określenie. Czuł jakiś doskwierający ból... we krwi? Czy krew może boleć? To było trochę dziwne, ale przez tyle lat poznawania tego całego magicznego świata nauczył się, że jeszcze nie jedno go zadziwi.
    Już niedaleko.
- Słucham? - odezwał się z nadzieją, że ktoś mu odpowie. Ktokolwiek. Nie wiedział czemu, ale trochę się tu bał. Nawet samego Czarnego Pana się nie bał a teraz...? Widać nawet najbardziej odważni ludzie w obliczu samotności stają się bezbronni.
        Ale zaraz. Czy on pomyślał właśnie Czarny Pan? Przecież nigdy tak nie myślał ani nawet nie mówił. Zawsze nazywał go po imieniu. Lord Voldemort. Zresztą, jaki tam z niego Lord. Kawałek co chwila odradzającego się faceta bez nosa. Po prostu Tom. Tom Riddle. Gdy tak o nim myślał, zaczynał go rozumieć. Był sam, w domu dziecka. Nikt go nie rozumiał, zwłaszcza z takimi zdolnościami. Dzieci go zapewne nie lubiły, był według nich wybrykiem natury. Dla dzieci każdy kto jest trochę inny lub jest po prostu sobą nie pasuje do ich standardów. Zresztą nie tylko dzieci tak mają. Przecież wilkołaki trzymają się razem, nie chodzą tak sobie pomiędzy ludźmi. Ludzie się ich boją. A przecież to tylko trochę przerośnięty wilk. I tyle.
        Chciał zacząć kogoś szukać, ale jakoś nie mógł się ruszyć. Leżał na czymś zimnym i mokrym. Nie było to zbyt przyjemne, ale jednocześnie pocieszał go fakt, że jest tu ktoś, kto jest mu bardzo bliski. Nie wiedział skąd u niego taka świadomość, wyczuwał tylko czyjeś perfumy. Damskie kwiatowe, bardzo ładne. Ich właścicielka też musi być z pewnością bardzo ładna. Ciekawe czy już kogoś ma? Pomyślał i zamknął oczy. Odleciał.

* * * 

         Rudowłosa popatrzyła na niego. Prawie już nie oddychał. Syriusz, jej mama i jego rodzice a także Lupin robili co mogli, zarówno czarami jak i mugolskimi sposobami. Niewiele to pomogło.
         Ginny zdołała przyjść z nim do Nory. Gdy tylko ich zobaczyli od razu do nich podbiegli i zaczęli wypytywać co się stało. Opowiedziała im pokrótce i poprosiła o zajęcie się nim. Cała się trzęsła i była w zbyt wielkiej panice żeby coś zrobić. Usiadła w fotelu i patrzyła się na niego, a domownicy zaczęli koło niego chodzić i się nim opiekować. Nawet nie zauważyła dwóch od dawna niby-martwych osób w jej domu. 
          Nagle się poruszył gwałtownie, wyciągnął ciało do góry i opadł znowu na sofę. Ręka opadła mu bezwładnie i palce prawie dotykały miękkiego dywanu. Lupin podszedł do niego i machnął różdżką. 
- Nie żyje. - powiedział załamanym głosem. 
         Ginny nie mogła w to uwierzyć. Wybiegła z domu. Ktoś ją chyba wołał, ale nawet na to nie zważała. 

* * *

         Siedziała przy jeziorku za domem. Była tu kiedyś z nim. Dobrze to wspominała. Łza spłynęła jej po policzku. 
- Nie płacz rudzielcu. - odezwał się ktoś za jej plecami. 
Znała ten głos. Znała go aż zbyt dobrze. 
- Czego znowu chcesz, Malfoy? - warknęła ze złością. 
Jego odpowiedź trochę ją zbiła z tropu. Może nie sama odpowiedź ale sposób jego mówienia. Taki łagodny, ciepły. Całkowite przeciwieństwo Malfoy'ów. Ciekawe co by powiedziała jego mamusia za tak haniebne potraktowanie ich tradycje bycia chłodnymi dla każdego. 
- Musimy porozmawiać, piękna. Koniecznie. 

___________________________________________________

Ogrooomnie przepraszam, za taką dużą przerwę. Mam nadzieje, że jeszcze ktoś tu zagląda. 
Rozdział trochę krótki, ale jeśli się pojawi z waszej strony jakiś odzew, żebym to kontynuowała to zrobię to z przyjemnością nawet dla jednej osoby. Wracam na dobre! Miłego tygodnia :)
Ginny.